Zielona KotlinaZielona Kotlina - gdzie to jest? Mapa wskazywała obrzeża miasta nieopodal tak zwanego Manhattanu. Czyżby w towarzystwie wielorodzinnych bloków był kawałek przestrzeni godny miana Zielonej Kotliny? Pomyślałem, że być może jest to tylko przejaw tęsknoty mieszkańców do zieleni, która z reguły pierwsza pada ofiarą rozbudowującego się miasta, a gdy już zaspokoi głodzik i szczęśliwcy otrzymają swoje cztery ściany, i gdy w porywie szczęścia na jednej z nich wyrośnie kominek, a w puzzlach podłogi przeglądać się będzie sufit, przestrzeń wypełnią meble mieszczące w sobie niezbędną rodzinną esencję, dokumenty, zdjęcia, ubrania, wówczas rodzi się tęsknota i posiadacze własnego kąta pieczołowicie pragną odzyskać kawałek zieleni. Mały skrawek wolny od polbruku, asfaltu i betonu; często jedyną namiastką bywają kwiaty doniczkowe lub zielone szaleństwo w nieco większych balkonowych skrzynkach, które w tle skrywają rowery, kartony i wszelkie inne obojętne, tudzież nie pierwszej rodzinnej potrzeby, dobra. Pomyślałem, że tak właśnie frednie mieszka Ferdynand, a nazwa ulicy odzwierciedla ową tęsknotę, zieleni będzie co kot napłakał, a straszno, bo kotlinę, jak podejrzewałem, najpewniej otacza betonowa ściana pełna zaszklonych dziupli, gdzie zza firanek wyglądają ciekawskie buzie sąsiadów, swego rodzaju "facebook" i "nasza klasa" na żywo. Zastanawiałem się czy aby gospodarz mógł mieć wpływ na nazewnictwo - Zielona Kotlina. Prawnik, błyskotliwy satyryk, cięte pióro, słuszna postura, wszystko to z powodzeniem wystraszyłoby filigranowego i spoconego urzędnika, decydującego o nadaniu nazwy, dodatkowo dławionego zwisem męskim prostym, a 27 lipca 2013 r. to najbliższa mi w tym dniu z trzydziestoma paroma stopniami w cieniu wizja, obarczona "sympatią" do urzędników. Przygrzało mnie!? Śmiałem się z siebie, ot uroki auta bez klimatyzacji, uboga wersja luksusu z posiadania Skody, szczęściem obok mnie była Danusia Gołąbek i jej niepowtarzalny głos, nie to co ten beznamiętny dźwięk istoty wgranej w nawigację. Danusine "skręć w prawo - skręć w lewo" było jak powiew chłodnego wiatru, z przyjemną obietnicą miłego spędzenia czasu. Ani się obejrzałem, kiedy powiedziała: "Jesteśmy na miejscu". Uśmiech, biel zębów i zwężone kąciki oczu oraz śpiewnie płynące słowa Dany przywróciły mi zdolność obserwacji mijanego otoczenia, wcześniej, z racji obcości tej części miasta i gorąca, skupiony rejestrowałem tylko znaki drogowe, usiłując uniknąć przykrych konsekwencji ewentualnego niedopatrzenia. Zaprawdę, musiałem przyznać, dużo zieleni otaczało szeregowo posadowione domki jednorodzinne i nieco tylko większe wielorodzinne, żadnej wielkiej płyty, dziupli, blokersów, zasranych, zadeptanych i rozjechanych kołami pasków zieleni zwanych dumnie trawnikami. Wjeżdżając w Zieloną Kotlinę po lewej stronie kątem oka spostrzegłem okazałe iglaste drzewa, na ich ciemnozielonym tle kolorową plamę z ludzi, nieco później zauważyłem dominującą rosłą postać Freda. Krótkie spodenki ocieniał wyeksponowany brzuszek; spod okularów lustrował otoczenie; grube oprawki wkomponowywały się w okazałe oblicze. Oczywiście nie uszliśmy uwagi gospodarza, obdarzył nas uśmiechem, to rokowało dobrym jadłem, napojem i doborowym towarzystwem. Niewielki domek zdawał się ledwo wyrastać z ziemi jakby nie chcąc zdominować swoją masą zielonej przestrzeni; wraz z bramą wjazdową stał na straży zacisza przydomowego ogrodu. W głębi, jak szacowałem, około pięciometrowa zielona ściana iglaków tworzyła granicę Fredowej posesji utrudniając skutecznie wgląd niepożądanemu rodzajowi wścibstwa; chroniła wnętrze porosłe różnego rodzaju kwiatami i mniejszymi krzewami. Centralnie tkwiły dwa solidne głazy, które z racji swojej wielkości wydały mi się najciekawsze, miałem nawet pytać gospodarza o ich historię, zwłaszcza tę jej logistyczną część związaną z transportem. Schłodzony szampan okazał się cudem, jakże oczekiwanym po grzecznościowej prezentacji i wytapianiu się we wnętrzu samochodu; jedynym bolesnym akcentem była auto - kontrola. Pierwsze skojarzenie, rozszerzcie się, to chrześcijańskie skądinąd zalecenie u Freda znalazło wyraz w postaci nowych twarzy. Oprócz znanych mi - Marii Borcz, Zenona Cichego, Sylwka Turskiego, Eugeniusza Koniecznego i mojej pani nawigator Danusi Gołąbek, były i nowe osobowości. Urszula Kołodziejczak - artysta plastyk, rzeźbiarka, edukator; jej pasjami można by obdzielić sporą grupę ludzi i zapewne każda z tych osób byłaby bardzo zapracowana. Patrycja Kopacka - młoda poetka, wszystko jeszcze przed, cokolwiek sobie zamarzy Anna Rudaś - praktykant huny; pierwszy raz spotkałem się z tym terminem, już bogatszy o internetową wiedzę, przyznam, że ciekawym, ale tym niezachłannym rodzajem ciekawości, zachowującym swego rodzaju rezerwę Łucja Marczyk - starsza pani, której piękny rosyjski język uświadomił mi bogactwo równie pięknej rosyjskiej poezji. Wreszcie gość specjalny Michał Witold Gajda z Wrześni - poeta. Zatrzymam się tutaj na chwilę, odtwarzam w pamięci bogactwo erudycji, poetyckiego rzemiosła i wręcz aktorskiego talentu Miszy, który w pełni znalazł swój wyraz w zabawie nazwanej przez Freda "Śmieszno i Straszno" - autorskiej interpretacji wylosowanych wierszy znanych poetów, niosącej w sobie oba wymienione elementy grozy i śmieszności, tylko to potwierdziła. Tak na marginesie obaj panowie poeci Fred i Misza w tandemie poruszając zagadnienia poetyckie, wprowadzali mnie w zakłopotanie, bywało, że wiele kosztowało mnie utrzymanie rozumnego wyrazu twarzy, jednak wdzięcznym jestem starszym kolegom; wiem jak wiele jeszcze nie wiem, toż to jest taka Sokratejska świadomość. Śmieszno, zapisałem się do partii, ja, który od pewnego czasu unikam wszelkiej formy, jestem w Partii Dobrego Humoru, to znaczy jej gorzowskiej części zrodzonej na działce Freda. Przyznam, wygląda to ciekawie, partia ma wszystkie zalety, artystyczny aktyw poetycko - plastyczny w osobach Urszuli, Miszy, Freda, część nadającą wszelkim ewentualnym uchwałom odpowiednio ortograficzno - stylistyczną oprawę w osobie Danusi, młodzieżówkę - Patrycji i część będącą ukłonem w kierunku elektoratu wiejskiego w mojej skromnej osobie, na tę okoliczność przed wypowiedzeniem preambuły " Fredność nad frednościami i wszystko fredność" podkreśliłem słomą w butach swoje miejsce. "Pluralizm" - to hasło wielokrotnie przewijało się w tym dniu, powtarzane poprawnie było miernikiem dalszego dobrego ciągu. CDN (na innej działce). Tekst i zdjęcie grupowe z Daną: Marek Stachowiak Zdjęcia: Dana Gołąbek |